Pamiętnik dziadka Gabrysia - cz.4. Domy i obejście we wsi
Moja
rodzinna wieś to Wielka Wieś. Nazwana została tak zapewne dlatego, że była
jedną z największych wsi w okolicy. Obszar wśród pagórków i lasów o
zróżnicowanym ukształtowaniu był gęsto upstrzony różnymi zabudowaniami.
Większość
budynków mieszkalnych była wykonana z ciosanego drzewa, wiązanego w narożnikach
węgłami - czopami. Szczeliny między równolegle ułożonymi balami uszczelniano
mchem i zalepiano gliną zmieszaną z plewami zbożowymi. W ten sposób wyrównywano
nierówności ścian. Sklepienie mieszkania to belki wsparte na zrębie, do których
przybijano deski. To wszystko tworzyło sufit od czasu do czasu myty wodą.
Ściany wnętrza "wypolerowane" gliną bielono wapnem zabarwionym
lakmusem. Do tego służył pędzel-szczotka wykonany we własnym zakresie ze słomy
wymłóconego prosa. Podłoga, tzw. klepisko, przeważnie była wykonana z gliny lub
iłu (tłusta glina koloru szaro-brunatnego) wymieszanego z sieczką, trocinami i
plewami. Od święta posypywało się ją żółtym piaskiem. Wiązane pęczki słomy były
przytwierdzone do łat, a te z kolei były przybite do krokwi. Całość tworzyła
dach. Słomiana strzecha zwisała nad malutkimi oknami o czterech małych
szybkach. Okna sięgały niemal poziomu ziemi, wbudowane tuż nad podmurówką -
fundamentem domu. Dom składał się przeważnie z jednej izdebki oraz sieni i komory.
Izba służyła jako sypialnia i kuchnia jednocześnie. W komorze przechowywano
beczkę z kapustą kiszoną, zapasy mąki, kaszy, garnki z mlekiem i inne artykuły
żywnościowe, a także takie przedmioty jak: wiadra, kobiałki, łopaty, motyki,
dzieże chlebowe itd. Przedsionek był przybytkiem codzienności. Pod ścianą stał
ceber z pitną wodą, a na jego krawędzi zwisał blaszany kubek - kwarta do
pobierania wody. W rogu stały posępne i głuche żarna do mielenia ziarna na
mąkę. Na dużym haku wbitym w bal ścienny wisiało chomąto, podkłada, lejce
parciane i inne elementy kompletu zaprzęgowego konia. W mieszkaniu panował
ciągły mrok i zaduch, gdyż małe okienka nie dawały dostatecznej ilości światła
dziennego, tym bardziej, że część okienka zasłonięta była strzechą.
Nie
wszystkie jednak budynki mieszkalne posiadały przedsionki i komory. Do takich,
które pozbawione były tych luksusów, wchodziło się wprost do izby. W okresie
zbliżającej się zimy budowano przy wejściu szałas. Wspierano w tym celu drążki
łączące strzechę z ziemią, a następnie zagacano rozłożystymi gałęziami
świerkowymi. Buda świerkowa dostatecznie chroniła przed zadymką śnieżną,
wiatrem, a nawet mróz mniej buchał do izby. Wiosną likwidowano budę, a
podsuszone gałęzie zużywano jako opał kuchenny.
W
pobliżu tych ubogich domostw, wśród prymitywnych przybudówek inwentarskich,
rosły karłowate, zaniedbane drzewka owocowe. Prawie nigdy owoce tych drzew nie
dojrzewały, ponieważ dzieci strącały je kijami, łamiąc przy okazji gałęzie.
Gdzieniegdzie można było zauważyć skromny warzywnik ze słonecznikami o wielkich
żółtych głowach, strzeżony przed wałęsającymi się kurami prowizorycznym płotem
z gałęzi. Kwiaty rosły w każdym kącie posesji - zapewne samosieje, bo
krzaczaste, splątane z zielskiem, bez odrobiny uporządkowania. Georginie
rosnące koło płotku były zrywane przez dzieci, zaś pozostałe przy życiu chwiały
się monotonnie, jakby wyrażając ubolewanie nad nędzą swoich opiekunów. Pod
ścianami zagród inwentarskich sterczały skromne kupki gnoju, z których
szaro-brunatna ciecz żłobiła sobie korytko. Stadko wypierzonych kur z rozkoszą
rozdrapywało obornik, zaśmiecając pozostałą część podwórka. W jego najniższym
punkcie, gdzie gnojówka utworzyła cuchnące bajorko, taplał się chudy świniak o
długim ryju i sterczącej sierści. Tu i ówdzie można było spotkać wystające nad
ziemią cembrowiny studzienek pitnej wody z kulasem do czerpania wiadrem wody.
/"Kulas" to po prostu kij, na końcu którego był gwoździk do
zaczepiania wiadra./ Studzienki były płytkie, zaś wnętrze wyłożone było drewnianymi
balami, tzw. cembrowinami. Tu pojono konie powracające z pola, a nawet
dokonywano mniejszych przepierek. W kałużach, jakie tworzyły się wokół
studzienki, siadały gęsi, które - trzepiąc skrzydłami - udawały pływanie.
W
samej dolinie pośrodku wsi znajdowało się bajorko. Niegdyś były to szerokie
rozlewiska, które jesienią i wiosną niszczyły użytkową łąkę. Osuszono ten teren
przez wykopanie rowu. Pozostało jednak wspomniane bajorko, które w okresie zimy
było jedynym miejscem zabaw na lodzie. Od rana do wieczora dzieci używały
swobody. Głębokość sadzawki nie groziła utonięciem. Sprzęt, jaki używano do
ślizgania, czyli drewniane spody przytwierdzone do butów, był wykonany z
brzozy.
Komentarze
Prześlij komentarz